Rozważania Drogi Krzyżowej
wykorzystane podczas
Chwalebnego Misterium Męki Pańskiej



MISTERIUM 2018
Rozważania autorstwa ks. dra Grzegorza Strzelczyka


Sąd u Kajfasza

To był pomysł Kajfasza. Jeszcze kiedy możni się wahali, jak zareagować na Jezusa, przeważył szalę: „lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród”. Rzymian lepiej nie drażnić. A Kajfasz nie wiedział wtedy i nie rozumie teraz, że chodzi o coś więcej. Pozostał skrępowany przez własny lęk i głuchy na Bożego Ducha. Tyle, że Duch i tak się przebił. Jan Ewangelista zanotował, że już wtedy, na początku, cyniczna uwaga Kajfasza była proroctwem. Wskazywała głębszy sens wydarzeń. Jezus umrze z naród. I nie tylko za naród. Za ludzkość. Za mnie. Po to by „rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno” (J 11,52). Bo moc Ducha Świętego także na tym polega, że może dobro wyprowadzić nawet z ludzkiej podłości, cynizmu, czy głupoty. Tylko cierpliwości trzeba. Bo najpierw – tak jak w tych chwilach u Kajfasza – zdaje się, że zło zatriumfowało, że nadzieja przepadła. Zdaje się.


Stacja I

Za co właściwie Jezus został skazany? Najpierw Kajfasz i jerozolimska elita, a teraz Piłat, działają w lęku. Choć nie wiedzą dokładnie o co chodzi Jezusowi, to przeczuwają jedno: gdyby ludzie poszli za Jego nauczaniem, to mogłoby zachwiać porządkiem rzeczy, jaki był dla nich wygodny, do jakiego byli przyzwyczajeni. Proroka lepiej prewencyjnie usunąć zanim nam zburzy misternie budowany święty spokój. Zanim wykaże, że życie zbudowaliśmy na ruchomych piaskach fałszywych pewności. I przede wszystkim: zanim gdzieś w zakątku sumienia, rozsądku, serca odezwie się głos Ducha Pańskiego szepczącego z większą lub mniejszą siłą: „ale przecież On ma rację”. Bo wołanie Chrystusa, które przychodzi z zewnątrz, prędzej czy później budzi sumienie. A na ten wewnętrzny głos już nie tak łatwo zamknąć uszu. Nie sposób od niego uciec. Z trudem tylko i zwykle na chwile daje się zagłuszyć. Więc czym prędzej: na krzyż z Nim!


Stacja II

Boję się myśleć, że Jezus brał na siebie krzyż z poczuciem ulgi. Tak, ulgi – bo oto przybliżył się kres drogi. Przed nim już tylko ostatni odcinek, ostatni akt cierpienia, ale za Nim wreszcie Ojciec… Ewangelie niewiele mówią o cierpieniu Jezusa sprzed męki. Tylko pojedyncze wzmianki o smutku. O poczuciu osamotnienia. Doświadczeniu bycia niezrozumianym. I wreszcie o bodaj najważniejszym: o współczuciu. Ewangelie mówią wiele razy o działaniu z litości, ale myślę, że to było głębiej. Jan zanotował, że Jezus wiedział, co jest w człowieku. Nie musiał pytać. A jeśli Duch Święty wzmacniał w Nim ludzką zdolność współodczuwania do takiego właśnie poziomu, to przez trzy lata publicznej misji Jezus chodził wypełniony cierpieniem cierpiących. Dotykało go ono w dziesiątkach ludzkich oblicz i historii. Boję się myśleć, że Jezus brał krzyż z poczuciem ulgi. Ale jestem w stanie to sobie wyobrazić.


Stacja III

W Ewangeliach nie znajdziemy wzmianki o upadkach Jezusa. Dopisała je wyobraźnia twórców nabożeństwa. A może inaczej: dopisało je współczucie? Bo na szczęście też je mamy. Myślę, że to jeden z najcenniejszych darów Stwórcy, bo pozwala nam uczestniczyć w doświadczeniach innych. Ale też dar kosztowny: nie pozwala na obojętność wobec cierpiących. Myślę, że z tego też narodziła się Droga Krzyżowa. Ze współczucia. Bo potrafimy – przynajmniej do pewnego stopnia sobie wyobrazić, co przeżywa niewinnie skazany, opuszczony przez przyjaciół, wychłostany Jezus, gdy pada w pył drogi. A to wyobrażenie Duch Boży może wykorzystać do tego, żebyśmy uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam. Bo w tym upadłym Synu Bożym – właśnie w Nim i przede wszystkim w Nim – ujawnia się, na co Bóg jest gotowy, by nas przekonać, że mu na nas zależy. Pada upokorzony, jakby nie dość było dotychczasowego uniżenia. Ufając, że zaufamy…


Stacja IV

Jak wyglądała męka widziana oczyma Matki Jezusa? Tradycja teologii, sztuki i pobożności poświadcza, że niewiele jest pytań równie poruszających. Znacznie mniej nas interesuje, co z męki rozumiała, jakie teologiczne uzasadnienia i interpretacje przelatywały jej przez głowę. Może zresztą żadne? Bo chyba są momenty, w których – nawet niechcący – odkładamy racje, argumenty, uzasadnienia i dowody. Jedyne co mamy, to trwanie we współczuciu. Niema jedność w cierpieniu, które chciałoby się z drugiego zdjąć, ale się nie da. I tylko bierze się – w ostatecznym akcie współczującej bezradności – ile można tego cierpienia w siebie. Jakby ulgę przynosiło wyłącznie jego pomnożenie. „Jedni drugich brzemiona noście – napisze lata później św. Paweł – a tak wypełnicie prawo Chrystusowe” (Ga 6,1). Czyżby ten moment spotkania Matki i Syna był z proroczego Ducha i ujawniał już milcząco istotę nowego prawa? Współczujcie!


Stacja V

Dwie z trzech Ewangelii wspominających Szymona z Cyreny, mówią też o tym, że do niesienia krzyża został przymuszony, gdy wracał z pola. O współczucie trudniej gdy samemu jest się ofiarą niesprawiedliwej, upokarzającej przemocy. Własne cierpienie lub gniew potrafią skutecznie przysłonić bliźniego. A i wobec obcych do współczucia jesteśmy jakby mniej skłonni. Nietrudno sobie wyobrazić może nie tyle, co pomyślał, ale co w pierwszej chwili poczuł Szymon do Jezusa. To, co dalej w nim się podziało, jest jedną z najbardziej intrygujących tajemnic Ewangelii. Czy Duch Święty zdołał go na tyle odwrócić od koncentracji na własnym losie, by zrobić miejsce współczuciu? Chrześcijanie różnych epok mieli na to nadzieję, bo dopisując różne dalsze ciągi tej historii, podkreślali pozytywną przemianę. Ta nadzieja też rodzi się z doświadczenia jednego z cudów współczucia: cierpienie drugiego, które bierzemy na siebie, może uczynić nas lepszymi ludźmi.


Stacja VI

O Weronice też Ewangeliści milczą. Jej postać pojawia się później w strumieniu tradycji Kościoła i dojrzewa aż do opowieści, jaką znamy z nabożeństwa Drogi Krzyżowej. Weronika jest w tej opowieści potrzebna, bo ucieleśnia nam postać współczucia tyle rzadką, co niezbędną: współczucie pełne odwagi. Takie, które każe nie oglądać się na własne bezpieczeństwo, opinię ludzi, koszty, ale biegnie, by stanąć przy cierpiącym. Właśnie: biegnie. Chyba nikt nie wyobraża sobie Weroniki, jak statecznie kroczy w stronę Jezusa. Takie współczucie – na pierwszy już powiew Bożego Ducha – zrywa się i biegnie. Nie rozmyśla i nie kalkuluje. Nie przegląda zasobów. Biegnie.
Ukojona na moment twarz Jezusa odbija się w chuście i w ten sposób pozostaje z Weroniką. Czyż nie jest głównie symbol tego, że ona sama, przez swoje współczucie, stała się prawdziwym wizerunkiem, wierną ikoną Mistrza z Nazaretu?


Stacja VII

Zwykle, rozważając mękę Chrystusa, w krzyżu widzimy ciężar naszych grzechów. W konsekwencji upadki Jezusa przenosimy natychmiast w mistyczny, nadnaturalny wymiar. Tak można, być może nawet warto. Ale jest też druga strona medalu. Kiedy przemieszczamy mękę na ten symboliczny poziom, łatwo zapomnieć, że pod nim było ciało. Zwykłe ludzkie ciało, nadwyrężone już mocno cierpieniem, wymykające się spod kontroli woli, obolałe. Gdy wyznajemy w Credo, że Syn Boży „przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem”, to o tym powinniśmy myśleć. To nie było ciało nadzwyczajne, wyjęte spod praw biologii i fizyki, wyposażone w super-moce. Tylko takie, które po pierwszym już upadku miało porozdzierane kolana, popękane dłonie… Krwawiło. Przy drugim upadku rany się pogłębiały, ból zaostrzał…
Bóg wcielenia nie zasymulował, nie udał. Ten, który nie mógł cierpieć w swojej doskonałej naturze, cierpiał w naszej.


Stacja VIII

Jest taki rodzaj rytualnego zawodzenia, utyskiwania, który choć wydaje się być wyrazem współczucia, bywa raczej sposobem na radzenie sobie z własnym dyskomfortem. Bo w obliczu cierpiących czujemy się nieswojo. A im bardziej jesteśmy bezradni wobec cierpienia, tym większa jest pokusa, by zamiast milcząco trwać w rozdarciu współczucia, zająć się własnym dyskomfortem. Różnie sobie z nim radzimy – czasem właśnie demonstrując zewnętrzne oznaki współ-cierpienia. A im zawodzenie głośniejsze, tym wyraźniej w nim słychać nutę fałszywą. Często zdarza się to nam nie do końca świadomie, sami tej nuty nie słyszymy. I wtedy bezcenne jest to, co zrobił Jezus. „Nie płaczcie nade mną, płaczcie raczej nad sobą”. Bieda nie jest po mojej stronie. Ja tylko umieram. A wy możecie tak się skupić na własnym dyskomforcie, że stracicie zdolność do rozróżniania miar. Do oceniania tego, co się z wami dzieje. Do usłyszenia Ducha, który wieje ku nawróceniu.


Stacja IX

Każdy kto doszedł kiedyś do kresu fizycznych sił, albo do granic wytrzymałości na cierpienie, doświadczył tego, że jest chwila, po której w głowie tłucze się już tylko jedna myśl, choć w różnych odmianach i z trudem przebijając się przez odgłos pulsującej krwi i chrapliwie dźwięki spazmatycznych oddechów. Dość! Wystarczy! Już nie dam rady! Już nie mogę! Już nie chcę! Aż po pragnienie, by nie żyć. Zniknąć. Może być tak źle, że upadek przyjmuje się z ulgą, jako szczęśliwą odmianę, czy to pozwalająca na chwilę wytchnienia, czy też po prostu odwracającą uwagę od rysującej się na horyzoncie rozpaczy. Bo ona zawsze się wtedy pojawia i łasi, oferując „zdroworozsądkowe” porzucenie wszelkiej nadziei.
Bóg wszedł także w to. Bez słowa. Bo o tym nawet nie ma jak mówić. I nie wykręcił się żadną nadzwyczajną sztuczką. Wstał jeszcze i parę metrów dalej umarł. Pociecha to żadna, albo pociecha to ostateczna?


Stacja X

W ewangelicznych opisach męki uderza to, że więcej uwagi poświęcają one losowi ubrań Jezusa, niż Jego nagości. Może to ze względu na znak wypełnienia się w tym słów Psalmu dwudziestego drugiego. A może dlatego, że ten nieznaczący w sumie epizod z ogromną wyrazistością stawia nam przed oczy to, że potrafimy się znieczulić. Człowiek, niewinnie i skrajnie cierpiący, zdycha na krzyżu. A oni, jakby nigdy nic, losują sobie, co z jego ubrań komu przypadnie. Jeśli gdzieś widać brak współczucia, to w gestach pewnych, niedrżących rąk rzucających losy. Kilka zaledwie metrów od Konającego. To też jest o nas. Tacy też potrafimy być. Sprawnie znieczuleni. Ślepi. Omijający. Jeśli Duch Święty ma za zadanie „przekonać świat o grzechu” (por. J 16,8), to może wpierw o ten właśnie się upomni. Bo byłem nagi, byłem przybyszem, byłem chory, głodny, spragniony… Gdzie było wasze współczucie? O co akurat rzucaliście losy?


Stacje XI-XIV

Rzekł „Wykonało się. I skłoniwszy głowę oddał ducha” (J 19,30). Na pierwszy rzut oka słowa te nie zwiastują nowego początku. Raczej koniec, którego śmierć jest ołowianą pieczęcią. Ale jeśli czytać je w kontekście Janowej Ewangelii, to cofnąć się trzeba do słów Jezusa z Ostatniej Wieczerzy. Mówił wtedy – a uczniowie niezbyt rozumieli – „Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was” (J 16,7). Właśnie w momencie odejścia, w chwili śmierci, gdy nawet słońce zdaje się gasnąć z rozpaczy, Jezus oddaje nam Pocieszyciela, Ducha Świętego. Odtąd Tego, który prowadził Jezusa, działał przez Niego aż po śmierć, w obliczu wykonanej misji Syna, Ojciec pośle Kościołowi. Z jedną zwłaszcza misją: żeby nas wszystkiego do końca nauczył i przypominał o Jezusie. Żeby – Bożą mocą – odtwarzał w nas współczującą miłość Chrystusa do Jego i naszych sióstr i braci.
I to najpewniej Jego powiew zdarza nam się czuć, gdy widok bliźniego w potrzebie czujemy przynaglenie, by nie przejść obojętnie, by dać nieco czasu, obecności, serca. Gdy mamy wrażenie, że w ubogim, chorym, odrzuconym, cierpiącym widzimy – choćby na moment – oblicze Chrystusa.



MISTERIUM 2019
Rozważania autorstwa ks. Sebastiana Mazura


Wstęp:

Najtrudniejsze są zawsze pierwsze sekundy. Światło razi dopiero co otwarte oczy. Ból paraliżuje ledwo ścierpnięte nogi. Piecze skóra dopiero co dotknięta przez ogień.
Najtrudniejsze są zawsze pierwsze minuty. Gromadzą się myśli – co będzie dalej? Prosimy, oby tylko nie było gorzej…
Najtrudniejsze są zawsze pierwsze godziny, bo uświadamiamy sobie, że nie ma już odwrotu i że od tej pory wszystko się zmieni. Całkowicie.
Męka Jezusa trwała godziny.


Stacja I

Sędzia, oskarżyciel, obrońca i skazany – to bohaterowie wszystkich akcji rozgrywanych na salach sądowych całego świata. Tak też było 2000 lat temu. Sędzią był Piłat – dbający o porządek, dobre imię i spokój władca; oskarżycielem – Żydzi; obrońcy – zamilkli, obawiając się prześladowania; skazanym był Jezus Nazarejczyk.
I w naszym życiu wielokrotnie stajemy na sali sądowej. Przybieramy w społeczeństwie rożne role: raz sądzimy, raz oskarżamy, innym razem bronimy, a jeszcze innym oczekujemy na wyrok. Temu wszystkiemu zawsze towarzyszą emocje – smutek, ból, krzyk, złość, agresja , płacz…
Zastanów się, kogo ostatnio osądziłeś? Czy słusznie kogoś oskarżyłeś? Czy umiałeś odważnie stanąć w czyjejś obronie? Czy potrafisz przyznać się do winy?


Stacja II

Ręce są bardzo ważne. Wiedzą o tym szczególnie ci, którzy tracą je w wyniku wypadków czy chorób, bądź podlegający jakimkolwiek kontuzjom.
Ręce muszą być silne – by podnosić, by podpierać, by dotykać, by pomagać.
Ręce także krzywdzą – uderzają, kaleczą, ranią, biją dotkliwie, dają niewinne klapsy.
Często mówimy: „Bierz sprawy w swoje ręce” – Jezus bierze krzyż – to Jego sprawa, która po dziś dzień ma swoje skutki.
A czy Ty bierzesz swój krzyż w swoje ręce?


Stacja III

Zdarza się, że wypuszczany z rąk krzyż przygniata nas swoim ciężarem. Odczuwamy rozdzierający ból. Pęka nam serce, bo nie poradziliśmy sobie, bo zawiedliśmy.
Ile razy upuściłeś krzyż? Ile razy ucierpiałeś? Ile razy zawiodłeś?
Trudno dźwignąć coś, co upadło, coś co przyniosło nam ból, bo mamy świadomość, że nasze ręce znowu osłabną.
Prawda jest jedna – kiedy z rąk wypuszczasz krzyż – wypuszczasz też Jezusa. Schyl się czym prędzej, upadnij na kolana i do jednej dłoni weź krzyż – weź Jezusa, a do drugiej swoje życie. Złóż je razem i módl się.


Stacja IV

Każdy w swym życiu spotyka wiele kobiet. To nasze matki, żony, siostry, babcie, ciocie, narzeczone, przyjaciółki i tak wymieniać można w nieskończoność.
Jednak tylko bez jednej z nich naszego życia by nie było. To Matka.
Kiedyś młoda, szybka, pracowita i zaradna, dziś być może już nieco zgarbiona, oszczędna w gestach i ruchach. Ciągle Matka. Ona jest początkiem, siłą młodości i pierwszą kobietą w naszym życiu. Bez niej by mnie tutaj dzisiaj nie było.
Cechą na wskroś matczyną jest obecność przy dzieciach. One z nami się cieszą, one z nami cierpią; patrzą na narodziny i śmierć swoich dzieci. Jak Maryja – Matka Boża.


Stacja V

Grunt to w życiu „zajmować się swoimi sprawami”. Iść wytrwale wytyczonymi przez siebie drogami, realizować perfekcyjne plany. Nie odwracać się; nie spoglądać w przeszłość. Jeśli trzeba kogoś spotkać, to tylko po to, by czym prędzej go minąć i biec dalej.
Szymonowi się nie udało. Szybko okazało się, że w jego życiowym planie musiało znaleźć się miejsce dla Jezusa.
Czy w twoim grafiku dnia, w planach na przyszłość uwzględniasz spotkanie z Bogiem i drugim człowiekiem?


Stacja VI

Z twarzy wyczytać można wiele – pochodzenie, płeć, wiek, choroby i inne zmartwienia. Choć często się śmieje, ukrywa tylko to, co wstydliwe – „dobra mina do złej gry”.
Dlaczego?
Bo płacz, łzy są dla słabych.
Dziecko, które płacze to beksa;
Nastolatek to mazgaj;
Kobieta to desperatka;
A mężczyzna to baba.
Boimy się łez – niepotrzebnie.
Obyśmy zawsze ocierali łzy cudze i swoje. Obyśmy nigdy nie musieli plamić żadnej chusty krwią.


Stacja VII

Grzeszymy na potęgę. Ze spowiedzi na spowiedź zdaje się być coraz gorzej. Czy to ma w ogóle sens?
Wobec pytań o sens czegokolwiek nie da się przejść obojętnie. Są tacy, którzy sens widzą, a są też i ci, którzy za wszelką cenę starają się go nie dostrzegać.
Dlaczego?
Bo tak po prostu łatwiej.
Narzekamy: „to bez sensu!”, „to głupi pomysł!” – dobrze jednak, że tym który o sensie decyduje nie jestem ja, ale Bóg.
Jezus widział sens – wstał i poszedł dalej… pójdziesz i ty?


Stacja VIII

Dobrze czuję się wśród tych, którzy mi współczują; płaczą nad moim losem; dodają otuchy; wspierają słowem.
Dobrze mi w miejscu, gdzie kochają bo tak trzeba; gdzie uśmiechają się, bo tak wypada; gdzie milczą, bo boją się odezwać.
Dobrze mi wśród tych, którzy pochwalają i dzielą mój grzech – plotki, obgadywanie, obelgi, niesłuszne opinie.
„Płaczcie raczej nad sobą i swoimi dziećmi”
Zamiast stać na drodze i zajmować się cudzym życiem, wróć do domu i kochaj tych, którzy tam są.


Stacja IX

A co, gdybym ci dzisiaj powiedział, że nie upadłem z bólu i zmęczenia, ale tylko z miłością schyliłem się by cię podnieść z TWOJEGO upadku?
/ dłuższa cisza /
Wstawaj człowieku, idziemy dalej. Razem.


Stacja X

Jak to jest być nagim w tłumie ludzi? Jak to jest wiedzieć o kimś wszystko? Jak to jest nie mieć niczego do ukrycia? Zero tajemnic…
Jezus z szat obnażony. OBNAŻONY – nie z własnej woli; bez zgody; napadnięty i odarty z intymności. Odkryty na pośmiewisko, choć ciało Jego jak każde inne.
A czy w tobie jest jeszcze coś intymnego? A może sam się już obnażyłeś?


Stacja XI – XIV

1.To ciężkie, upadające drzewo staje się częścią mojego życia. Gwoździe łączą dwa ciała – martwe drewno i ciało Jezusowe – jeszcze żywe.
Krzyż sam w sobie jest brzydki, bo jakże zachwycać się narzędziem okrutnej zbrodni?
Piękny jest za to człowiek z krzyżem bo upodabnia się do samego Zbawcy. To, co unieruchamia, paraliżuje tym razem poruszyło cały świat, całe niebo.
Bóg umarł za ciebie człowieku. Wierzysz?

2.Każdy kolejny ludzki oddech jest słabszy od poprzedniego. Każde kolejne słowo cichsze; każde kolejne spojrzenie mniej ostre… ale miłość w sercu, jakby większa – dojrzalsza – gorętsza. Tak już to z nami jest – wszyscy idziemy w jednym kierunku – do śmierci – do życia…
„U zmierzchu naszego życia sądzeni będziemy z miłości” – zastanów się ile masz w sobie miłości, którą otrzymałeś od innych i którą innych obdarzasz?

3.Przy umarłym Jezusie pozostali tylko bliscy. Nad martwym nie można się już pastwić. O zmarłym źle się nie mówi. Po śmierci – kiedy ktoś swe oczy zamyka, inny – swoje oczy otwiera. Kiedy ktoś wiary już nie potrzebuje, inny ją zyskuje.
„Ten prawdziwie był Synem Bożym” – powiedział setnik.
Obyśmy odkrywali wartość ludzi póki są przy nas, blisko. Póki żyją.

4.Póki żyjemy o nim nie myślimy. Kiedy umieramy, troszczą się o niego inni. Grób – miejsce odpoczynku, pamięci, miejsce oczekiwania na zmartwychwstanie.
Zdarza się, że upodabniamy się do niego – zimni, ponurzy, zasmuceni i pełni płaczu… to ta gorsza strona.
A ty…
Póki żyjesz nie odpoczywaj od wiary i Boga,
Póki żyjesz nie bądź pamiętliwy,
Póki żyjesz módl się, abyś z Chrystusem zmartwychwstał.

Zakończenie:
Tylu Jezusów chodzi naszymi drogami, tyle Matek Bożych mijamy co dzień, tylu Szymonów Cyrenejczyków pomaga nieustannie; tyle niewiast wylewa łzy; ileż Weronik używa swej chusty…
Droga krzyżowa trwa – przybieramy różne role – raz współcierpimy, innym razem krzyżujemy.
Prosimy Cię Boże, abyśmy nigdy nie zapominali o jednym – że Ty przebaczasz wszystkim i prosisz o przebaczenie dla wszystkich: „Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią!”.

Obyśmy potrafili przebaczać: Bogu, sobie i innym.
Amen.

Jeśli chciałbyś włączyć się w organizację MISTERIUM poprzez:
grę aktorską, pomoc techniczną, dzielenie się talentami plastycznymi, wsparcie finansowe, modlitwę
lub gotów jesteś wesprzeć inne działanie Bractwa
zachęcamy do kontaktu i współpracy!